Jak się modlić?
Kilka uwag praktycznych
Aby móc owocnie się modlić, trzeba na samą modlitwę przeznaczać codziennie określoną ilość czasu. Tej praktyce trzeba być bezwzględnie wiernym. Znacznym ułatwieniem jest wyznaczenie sobie pory dnia, w której będziemy oddawać się modlitwie (określając ten czas trzeba wziąć pod uwagę rozkład naszych obowiązków, możliwości czasowe itd.) oraz miejsca modlitwy.
Oczywiście nie są to elementy koniecznymi, ale ich spełnienie znacznie ułatwi samą modlitwę. Ten mały rytuał uprości wiele spraw – nie będziemy chociażby codziennie zastanawiać się kiedy i gdzie mamy się modlić, bo ta sprawa będzie z góry określona przez codzienny zwyczaj a w nadzwyczajnych wypadkach łatwiej też będzie znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie. Podejmując się wejścia na drogę tej modlitwy trzeba wyznaczyć sobie codziennie krótki czas na nią (20 minut wydaje się być tutaj optymalne) i konsekwentnie być mu wiernym.
Zasiadamy do naszej codziennej
„porcji” modlitwy i… co dalej?
Uzmysłówmy sobie Bożą Obecność i faktu, że nie można nie być w Jego Obecności. Czy zatem jesteśmy skupieni, czy nie, czy pamiętamy o tym, czy zapominamy to Bóg i tak jest przy nas stale obecny, bo w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17,28).
Kolejnym elementem wejścia na drogę modlitwy jest bezruch. Chodzi o to, aby człowiek na modlitwie wytrwał bez przerywania jej. Dla wielu ludzi to właśnie to spokojne siedzenie czy klęczenie przed Bogiem jest najtrudniejszym wyzwaniem. Gdy bowiem usiądziemy i spróbujemy uciszyć swój umysł, natychmiast dojdą do głosu tysiące myśli, które do tej pory były zagłuszone przez codzienną krzątaninę. Będziemy przekonani, że trzeba natychmiast posprzątać mieszkanie, umyć okna, usmażyć kotlety, zadzwonić do teściowej… cokolwiek by nam przyszło na myśl – może poczekać. Choćby 20 minut. Robimy przecież coś istotniejszego niż kotlety – i przez najbliższy czas nie będzie dla nic ważniejszego. Bezruch to uspokojenie swojego ciała, próba prostego trwania przed Bogiem w rytm powtarzanego wezwania modlitewnego.
O ile bezruch w jakimś stopniu przynależy do ciała, naszej sfery fizycznej, o tyle trzeci element, milczenie, dotyka już naszego serca; możemy powiedzieć, że to bezruch uwewnętrzniony. W milczeniu chodzi nie tylko o brak głośno wypowiadanych słów, ale także uciszenie w sobie gniewu, żalu, frustracji, chęci zemsty, uciszenie swego wnętrza wobec Boga, który jest obecny. Jak zatem widzimy milczenie może mieć różne poziomy, podobnie jak różne poziomy może mieć bezruch. Na obydwu płaszczyznach dochodzi do tego, co potocznie określamy jako rozproszenia, kiedy to nasza uwaga nie skupia się na Bogu, ale na jakimś elemencie rzeczywistości albo na nas samych, albo dryfuje sobie spokojnie i bez jakiegoś głębszego celu. W przypadku rozproszeń nie warto jednak się denerwować ani stosować rozwiązań „siłowych” (Teraz już więcej nie będę miał rozproszeń! Natychmiast muszę się skupić! Nie mogę o tym myśleć!) gdyż przynoszą one skutek odwrotny do zamierzonego; należy spokojnie zignorować dokuczliwe myśli, znowu postawić się w obecności Boga żywego i na nowo podjąć przerwaną modlitwę. Tak opisane milczenie nie jest kwestią woli – to raczej stan do którego powolutku prowadzi nas modlitwa.
Ostatnim elementem jest prostota. Tradycja monastyczna zaleca powolne powtarzanie jednej formuły modlitewnej: Panie Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem! Słowa te, wypowiadane codziennie z wiarą i pobożnością, budują naszą relację z Jezusem, naszym Zbawicielem. Początkowo to wezwanie będzie jedynie modlitwą ustną. Jednak Duch Święty, który modli się w nas (bo nie umiemy się modlić jak potrzeba) powoli przeprowadzi nas powoli do modlitwy coraz bardziej zakotwiczonej w Bogu.
Hezychiusz z Synaju, autor piszący na przełomie VIII i IX w., powiada: Jak deszcz, im częściej pada, tym bardziej zwilża ziemię, tak również święte imię Jezusa, jeśli się je często wymawia i wzywa, napełnia ziemię naszego serca radością i weselem. Dobrym znakiem jest zatem stopniowe przyzywanie Jezusa w ciągu dnia, kiedy mamy akurat wolną chwilę w kolejce, tramwaju bądź podczas zabiegu na fotelu dentystycznym. Dobrze, kiedy pamięć o Bożej obecności „wylewa” się poza czas przeznaczony ściśle na modlitwę.